Przyczynki na podstawie „Ogrodnika Polskiego” (1879–1905) – część 2
Róże w mieście
Ważnym wątkiem publikacji na łamach” Ogrodnika Polskiego” były róże w kontekście zieleni miejskiej – zachodzące procesy szybkiej urbanizacji powodowały, że tematy zieleni, nowych parków, zadrzewienia były bardzo często poruszane. Pokolenie Jankowskiego, jak sam wspomina, wychowywało się jeszcze w Warszawie, w której dominowały zieleńce w podwórzach – najczęściej „składały się z drzew owocowych, między którymi siewano warzywa, a przy wejściu sadzono trochę róż i kwiatów letnich”.
Warto odnotować wspomnienia Feliksa Kołaczkowskiego z roku 1847, kiedy za młodu podziwiał on „ramonanty krzaczaste” w zakładzie ogrodniczym Michała Czepińskiego na Koszykach, „które, jako rzecz rzadką, miłośnicy oglądali, podziwiali i chętnie kupowali”. Następnie wspomina ogród Ozepińskiego przy Izbie Obrachunkowej, który właściciel tak urządził, „że cała Warszawa chętnie schodziła się, aby przypatrzeć się pięknym różom i cudownym lewkoniom”. Piotrowi Hoserowi (ojcu) przypisuje zaś zasługę rozpowszechnienia róż sztamowych, które hodował w ogrodzie Saskim – „zrobiły one taki rozgłos nawet w okolicy, iż gorączkowo wszyscy rzucili się do ich hodowli. Jest to nie mała zasługa p. Hosera, iż róża pienna, jako nowość, przez niego sprowadzona do Warszawy, rozbudziła tak wielkie zamiłowanie” (1900, nr 15). Gdzie indziej chwalono wykorzystanie róży ‘Souvenire de la Malmaison’, która „z natury swej do kobierca nie jest przydatna, a jednak rozpięta na ziemi tak wspaniale wygląda” (1884, nr 6).
Redakcja kibicowała także wszelkim ciekawym różanym zjawiskom w mieście – przykład często wychodził od fachowców: „Pod domem głównego ogrodnika miasta Warszawy podziwiać było można w końcu czerwca prześliczne róże, na ścianie rozpięte, kwitnące bogatymi bukietami kwiatów niewielkich, karmazynowych i purpurowo-różowych. Są to róże pnące Crimson Rambler, odznaczające się znaczną wytrzymałością na klimat. Te, o których mówimy, zimują już 2 lata ogrodzie Saskim bez przykrycia, pod ścianą południową” (1898, nr 15). Rok później o tym samym okazie: „rośnie silnie, rozpięty na drewnianej kracie, okrywa znaczną część domu mieszkalnego pod oknem w ogrodzie Saskim” (1899, nr 16).
Trzeba pamiętać, że dwaj redaktorzy „Ogrodnika Polskiego” – Szanior i Kronenberg – działali przede wszystkim jako „ogrodnicy planiści”, czy jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – architekci krajobrazu. Razem stworzyli i zrealizowali projekt ogrodu wystawowego na ogólną wystawę ogrodniczą przy pl. Ujazdowskim w 1885 r. Szanior pełnił funkcję głównego ogrodnika Warszawy od lat 80. Według jego projektów przekształcono ogrody Saski i Krasińskich, założono parki Skaryszewski i Ujazdowski.
Kronenberg zaczynał od własnego zakładu o nazwie: Hodowla róż, drzew ozdobnych i owocowych. Zaprojektował ok. 300 parków pałacowych i dworskich, a także ogrodów użyteczności publicznej. Z jego inicjatywy powstała sekcja planistyczna przy TOW. W 1889 r. natomiast zawiązał się obywatelski Komitet Plantacyjny przy magistracie, którego został prezesem. Komitet miał się zająć rozwojem i pielęgnacją stołecznych ogrodów i zieleńców.
O projektach, wygranych konkursach i sukcesach Szaniora i Kronenberga często pisano na łamach „Ogrodnika Polskiego”. Z nieukrywaną satysfakcją prezentowano efekty: „Róże na plantacjach Warszawy są w obecnej porze w największym rozwoju kwiecia. W parku Ujazdowskim, w głównym klombie od wejścia, na rabatach 90 metrów długości, naliczyliśmy do 10 000 sztuk kwiatów; na skwerze przy pomniku Mickiewicza około 3000; przy Koperniku około 1000, nie licząc paru tysięcy w ogrodzie Saskim. Ogólna liczba róż jednocześnie rozwiniętych na plantacjach miasta wynosi do 15 000 kwiatów. W całej tej ilości przeważają róże odmiany Souvenir de la Malmaison, rozpięte na ziemi i tworzące wstęgi i rabaty” (1902, nr 13). Modelowe nasadzenia róż warszawiacy mogli zatem podziwiać w ogrodach „użyteczności publicznej”.
Zawód
W 1885 r. wśród „Notat” ukazała się informacja: „Jedna z większych firm niemieckich, hodująca tylko róże, przysłała w tych dniach swego agenta do Warszawy, w celu urządzenia u nas sprzedaży róż na wielką skalę. Firmę tę spotkał przykry zawód, gdyż żaden z naszych ogrodników podjąć się takiego komisu nie chciał. Wiadomo, że od czasu wystawy róż w 1882 r. odbytej, hodowla róż u nas tak się rozwinęła, iż nieomal wystarczać sobie zaczynamy. Solidarność ta ogrodników warszawskich zasługuje na zaznaczenie, ma bowiem na celu popieranie przemysłu krajowego”.
Chciałoby się zapytać, o którą to szkółkę niemiecką chodziło i jakim różom w ten sposób odcięto drogę do Polski? Jednak ważniejszy wydaje się inny kontekst tej notaty. Obrazuje ona bowiem doskonale cel, do jakiego dążono w „Ogrodniku Polskim” i TOW, czyli samowystarczalność krajowego rynku, a w najśmielszych marzeniach – zaopatrywanie niektórych guberni Cesarstwa w wybrane produkty. Ciekawy komentarz, odnoszący się do tej śmiałej idei zamieścił korespondent Jan Walicki (zesłaniec styczniowy, ogrodnik w majątku Rosjanina pod Petersburgiem) w relacji z międzynarodowej wystawy kwiatów w Petersburgu (1884). Krytycznie oceniając prezentacje hodowców z Cesarstwa, podsumowuje: „wydarlibyśmy handel roślinami zagranicy, jednakże przy naszej apatii daleko jeszcze do takiego stanu” (1884, nr 14). Niecałe 15 lat później 1898 r. Jankowski podsumowywał: „Wywóz kwiatów wcale nie istnieje, wyjątkowo tylko ten lub ów zakład ogrodniczy wysyła do Cesarstwa swoje konwalie lub azalie i to w niewielkiej ilości” (1898).
Liczne doniesienia o skali produkcji i transportu na Zachodzie – zwłaszcza jeśli chodzi o kwiaty – gasiły początkowy entuzjazm, by rodzima produkcja zaspakajała lokalne potrzeby: „Jeśli jednak tak dalej pójdzie, zginie marnie młode kwiaciarstwo polskie, które zaledwie rozwijać się zaczęło” (1886, nr 5).
Odnotowywano, że masowo produkowane kwiaty z południa Europy, bezkonkurencyjne pod względem ceny, zalewały północne rynki Francji i Niemiec – „Niech to posłuży za wskazówkę i dla naszych hodowców, że bez ograniczenia nie można produkować, zwłaszcza rzeczy zbytku” (1891, nr 11). Dodatkowo obawiano się konkurencji i nieuczciwych działań, jak na przykład szajki przyłapanej na przesyłaniu kwiatów ciętych do Wiednia z Nicei, Cannes czy Włoch, które ze względu na to, że nie miały konkretnego odbiorcy, były licytowane za bezcen.
W 1895 r. w TOW zapoczątkowano nawet dyskusję na szerszym forum pod hasłem: „Czy można wyrugować hodowlą krajową kwiaty sprowadzane dotąd z zagranicy?”. Za przykład posłużyły róże, gdyż „jako najbardziej lubiane, największy zbyt znajdują”. Uważano, że róż nie brakował, bo warszawskie zakłady dostarczały 10–15 tys. róż rocznie. Problemem był jednak brak róż ciętych w okresie zimowym grudzień–luty. „Pierwsze pędzone róże (Mistress Bosanquet) ukazują się wprawdzie na początku lutego, lecz nie stanowią konkurencji sprowadzanym francuskim, włoskim lub niemieckim, bo te są od nich z wielu względów piękniejsze i tańsze. W marcu dopiero okazują się Niphetos, W.F. Bennet, Souvenir d’un ami i inne, które towarowi zagranicznemu czoło konkurencyjne stawiają” (1895, nr 13). Szukano wspólnie sposobu na wcześniejsze pędzenie. Brak słońca i brak większej liczby rozwiniętych szklarni postrzegano jako główne przyczyny niepowodzenia. Rzeczywiście jednak istniały inne czynniki, które ograniczały rozwój rynku w Królestwie i Cesarstwie.
Problemem była m.in. kwestia transportu roślin i owoców – narzekano na brak specjalnej taryfy – gdy inne państwa stosowały zniżki, u nas płacono 15-procentowy podatek od transportu roślin i owoców pociągiem przyspieszonym. Wielokrotnie redakcja i TOW zwracały się z prośbami o obniżenie cen, bo jak wiadomo „taniość dobrego produktu ogrodniczego wpływa na dobrobyt mas”. Temat specjalnych wagonów transportowych władze carskie podjęły dopiero w 1898 r., konsultując z TOW, jak należy je urządzić na trasie Warszawa–Petersburg. Nie dziwi więc zupełnie, że w licznych doniesieniach o transporcie kwiatów w Europie wciąż pobrzmiewała nuta zazdrości: „Główna kolej belgijska sprawia specjalny wagon, ogrzewany termosyfonem, do przewozu roślin w każdej porze. Niezły kraj dla ogrodników ta Belgia!” (1882, nr 4).
Pismo donosiło także o licznych zniszczeniach roślin podczas transportu i reklamacjach z tego powodu. Poszukiwano wciąż odpowiednich sposobów pakowania, przedrukowywano informacje dotyczące praktyki na Zachodzie, przekazywano sobie rady i oburzano się na bezduszne podejście kolei. Do tego należy jeszcze przypomnieć o szalejącej wówczas w Europie filokserze –szkodniku, który zdziesiątkował winnice Europy. Z jej powodu wiele państw wprowadziło obostrzenia w transporcie roślin, czego przykładem zatrzymanie w niemieckim urzędzie celnym roślin wysłanych przez Hoserów do USA (1883, nr 22).
Inaczej natomiast było z zakupami na potrzeby indywidualne – dzięki działaniom reklamowym oferta zagraniczna była dostępna, komunikacja i transport ułatwione, więc coraz chętniej sprowadzano rośliny z Zachodu. Na przykład Stefan Makowiecki donosił, że sprowadził zakupione u Vilmorina nasiona róży wielokwiatowej powtarzającej i zasiał w marcu: „Taki jest początek życia tej róży; jaką się okaże dalej, doniosę Panom w czasie właściwym” (1895, nr 11). Natomiast ogrodnik z Gołuchowa, W. Żydorczak, opisywał szczegółowo praktykę uszlachetnienia róże „piękniejszymi odmianami, sprowadzonymi w gałązkach od Leveque’a i syna, z Ivry pod Paryżem” (1899, nr 2).
Czytaj część 1 artykułu – TUTAJ
Czytaj część 3 artykułu – TUTAJ
Małgorzata Kryska-Mosur
Bibliografia:
Borkowska W.M., Warszawa w kwiatach. Społecznicy na rzecz miasta, Warszawa 2013.
Dolatowski J., Szkółkarstwo polskie 1799–1999, Warszawa 1999.
Jankowska M., Rola Komitetu Plantacyjnego w rozwoju zieleni miejskiej w Warszawie na przełomie XIX i XX wieku,[w:] Sztuka i natura, red. E. Chojecka, Katowice 1991, s. 389–398.
Jankowski E., Ze wspomnień ogrodnika, Warszawa 1972.
Jankowski E., Ogrody i ogrodnictwo w Królestwie Polskim, [w:] Złota księga przemysłu fabrycznego, handlu, rolnictwa oraz rękodzieł w Królestwie Polskiem, pod kier. literackim Artura Oppmana, Warszawa 1898.
„Ogrodnik Polski” 1879–1905 , R. I–XXVII.
„Ogrodnik” 1936, R. XX, nr 13/14.