W 2021 r. Polskie Towarzystwo Różane powołało do życia Sekcję Zapachową “Nosy”, której celem działania jest popularyzacja wiedzy o istniejących zapachach w rodzaju Rosa oraz upowszechnianie wszystkich aspektów związanych ze zmysłem powonienia. Członkowie Sekcji rozpoczęli swoją działalność i opisywanie zapachów róż, w zeszłym roku w lipcu, w Afloparku w Pabianicach, podczas Festiwalu Róż. Więcej o wydarzeniu – czytaj Tutaj
W tym roku sezon zapowiada się interesująco i będzie obfitował w wiele wydarzeń, o których “Nosy” będą informować z wyprzedzeniem.
Zapach zapamiętany w dzieciństwie przywołuje wspomnienia, kojarzy się z pewnymi sytuacjami, osobami, rzeczami, a zapach róż jest jednym z najmilszych wspomnień. Osoby, których dzieciństwo i młodość przypada na przełom XIX i XX w. oraz pierwsze dekady XX w. pamiętają bardzo często legendarny zapach róży ‘Marechal Niel’, która była jedną z najpopularniejszych pachnących odmian.
Pan Tadeusz Kurek, członek Polskiego Towarzystwa Różanego, który niestrudzenie od lat stara się, abyśmy nie zapomnieli “Marszanilki” chce podzielić się z nami tekstem opisującym wspomnienie zapachu tej róży, pochodzącym z dzieciństwa Tadeusza Fabiańskiego, polonisty, przez wiele lat pracującego jako dziennikarz.
Wspomnienie Tadeusza Fabiańskiego: Marszenielka
Śni mi się coś pięknego, wonnego, coś z bajki. Budzę się, wdycham cudowną woń, to Marszanielka. Nie poruszając się, spoglądam przez szparkę oczu na pokój. Babcia rzuciła na stół pęk róż. Perlą się jeszcze na nich krople rosy. Przed chwilą wróciła z ogrodu, gdzie obcinała najpiękniejsze pąki różane, lada chwila mające się rozwinąć, a krzątając się koło krzewów róż gawędziła z nimi, jak z kochanymi dziećmi. Bo też babcia kochała róże jak dzieci, a najmilszą jej staremu sercu była Marszanielka o delikatnych kremowych płatkach, pięknych jak marzenie. Nazywała się właściwie ‘Marechal Niel’, pod taką nazwą figurowała w ilustrowanym bogato, wielkim cenniku ogrodniczym Mauthnera, ale dla babci stała się wkrótce po przyjeździe z mauthnerowskich plantacji i zasadzeniu na rabacie pod południową ścianą domu swojską Marszanielka.
Nalewając wodę do flakonów i rozmieszczając w nich róże zerkała babcia co chwila w moją stronę. Była już pewnie ósma godzina, letnie słońce stało wysoko, a ja jeszcze spałem. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, nie miałem się dokąd śpieszyć, ale dzień taki śliczny, róże pachną jak w bajce, słońce zagląda przez okna… Rozszerzyłem szparki oczu, mocniej wciągnąłem zapach i widocznie poruszyłem się, bo babcia odwróciła się od róż, bystro spojrzała na mnie i pokiwała palcem: „Nie udawaj, nie udawaj, babci nie oszukasz, ty już nie śpisz, zaraz kawusi przyniosę”. Za chwilę, umywszy sobie w kuchni koniec nosa i ręce, siedziałem już w koszulinie przy stole i wraz z babcią piłem „kawusię”.
Babcia, wielka amatorka kawy, korzystała ze sposobności, by karmiąc mnie, po raz drugi tego ranka udelektować się swoim specjałem. A był to specjał naprawdę. Wprawdzie w mojej dziecinnej filiżance o wiele więcej było mleka niż kawy, ale i ja odczuwałem wraz z babcią rozkosz kawową. Babcia miała odziedziczone po matce sekrety przyrządzania tego nektaru tak, że bił z niego wspaniały aromat, którego z niczym nie można porównać. Któż opisze moje zdziwienie, gdy z biegiem czasu dowiedziałem się, że kawa, jaką mi babcia dolewała do mleka, była inną niż ta, którą sama piła, że moją robił ks. Kneip ze słodu. Cóż z tego? Aromat, jaki bił z babcinej filiżanki, tak był silny, że wystarczał dla nas obojga: dla babci i wnuczka. A o to głównie chodziło.
Jeszcze jeden zapach unosił się w pokoju w owe letnie poranki. Szedł z nasmarowanych świeżutkim, domowym masłem kromek rogali. Nigdy już potem nie widywałem tego rodzaju pieczywa. Były to jakby dwudziestokrotnie powiększone rogaliki – jeżeli chodzi o formę, a jeśli chodzi o treść… to był również rodowy sekret babci. Pachnące, słodkie, lekkie jak puch i nie czerstwiejące.
W każdym razie nawet w trzecim dniu po wyjściu z pieca smakowały jak w pierwszym. Może by i w czwartym tak smakowały, gdyby ich żywot tak długo potrwał. Ale nie dochodziło do tego, zanadto były smaczne.
Te trzy zapachy: kawy, pieczywa i róż tworzyły swoisty konglomerat woni, który nadawał indywidualną cechę stołowemu pokojowi. A dominowała w tym koncercie zapachów najmilsza babcinemu, a także i mojemu sercu, delikatna, piękna Marszanielka.
opracowała Renata Krochmal
tekst wspomnienia Tadeusza Fabiańskiego – Tadeusz Kurek