Artykuł powstał na potrzeby Rocznika „Róże” nr 8/2024, którego wydawcą jest Polskie Towarzystwo Różane. Stowarzyszenie zrzesza miłośników róż, a jego zadaniem jest popularyzacja wiedzy o uprawie, historii i nowościach różanych. W ten sposób PTR kontynuuje tradycje, o których mowa jest w niniejszym tekście.
Początki hodowli róż w Polce
Kiedy na świecie wybuchła różomania – zdefiniujmy ją jako lata następujące po 1867 r. i narodzinach pierwszego mieszańca herbatniego ‘La France’ (Guillot), kiedy to szał pozyskiwania nowych odmian nabierał powoli rozpędu – my na polskie odmiany musieliśmy czekać jeszcze całą epokę. Jak się bowiem przyjmuje, historia polskich odmian róż sięga początków XX w. Samą produkcję róż na ziemiach polskich datuje się zaś na drugą połowę XIX w. i wiąże przede wszystkim z ogrodnictwem dworskim. Zapomniany niejako pozostaje kontekst miejski historii róż w Polsce drugiej połowy XIX w., a jak się okazuje są dostępne liczne świadectwa tego różanego fermentu,jaki poprzedził epokę profesjonalnej hodowli.
Na łamach pierwszego branżowego czasopisma „Ogrodnik Polski” odnaleźć można kilkaset artykułów i doniesień dotyczących róż. Publikowane tam teksty dają pewne wyobrażenie, jak kształtowało się ówczesne zainteresowanie różami – jak odnotowywano za prasą zachodnią pojawianie się nowych odmian, wymieniano się informacjami o sposobach rozmnażania czy zimowania róż, śledzono rynek, ceny krajowe i zagraniczne. Wybrane szczegóły odczytane w odpowiednich kontekstach pozwalają naszkicować całkiem barwny obraz.
Początki „Ogrodnika Polskiego”
Pismo ukazywało się w Warszawie w latach 1879–1905, a od 1899 r. jako oficjalny organ Towarzystwa Ogrodniczego Warszawskiego.Było inicjatywą prywatną i fundusze na jego uruchomienie wyłożyli czterej przyjaciele ogrodnicy: Edmund Jankowski, Franciszek Szanior oraz bracia Józef i Władysław Kaczyńscy (którzy prowadzili jeden z kilku ówczesnych zakładów produkujących róże w Warszawie). Tytuł ukazywał się regularnie co dwa tygodnie, liczył minimum 24 strony, zazwyczaj wzbogacone o ilustracje. Utrzymywał się z prenumeraty i reklam, dość szybko pozyskało około 900 abonamentów (w szczytowym momencie było ich 1200). Przypuszczano, że pismo znajdzie odbiorców wśród włościan i ogrodników dworskich, jednak grupa czytelników była niejednolita – „trochę czytywany przez ogrodników, trochę więcej przez różnych średnich właścicieli ziemi, przez inteligentów zakładających ogrody, z nielicznymi wyjątkami wcale nie czytany przez włościan” – jak podsumował to po latach Jankowski. Choć trudno ocenić właściwy zakres odbiorców, zdarzały się przypadki gorliwych czytelników, którzy zwracali się do Redakcji z reklamacją, gdyż oczekiwali, że z czasopisma nauczą się ogrodnictwa (1897, nr 5).
Założyciele pisma i główni redaktorzy to wybitne postacie, pionierzy, którzy postanowili działać w kierunku rozwoju profesjonalnego ogrodnictwa, w tym także popularyzacji uprawy róż. Był to czas istnego pospolitego ruszenia ogrodniczego i pracy u podstaw.
Powstanie czasopisma było związane z ówczesnym stanem ogrodnictwa, które nie miało w zaborze rosyjskim należytego podparcia teoretycznego i naukowego. Polityka represji i rusyfikacja negatywnie wpłynęły także na rozwój i zakres upowszechnienia wiedzy rolniczo-ogrodniczej, a stan szkolnictwa w tej dziedzinie na początku XX w. przedstawiał się w Królestwie katastrofalnie. Jednym z podstawowych problemów był brak możliwości kształcenia formalnego w tym zawodzie. I choć w drugiej połowie XIX stulecia ogrodnictwo było już rozpowszechnione w Warszawie i okolicach, jednak uprawiane było po amatorsku, stosowano metody przekazywane z ojca na syna.
Zarazem władze carskie na wszelką działalność naukową, kulturalną czy społeczną w języku polskim patrzyły bardzo podejrzanie (Towarzystwo Ogrodnicze Warszawskie zapobiegliwie wpisało w swój statut możliwość używania wszelkich języków podczas zebrań członków, a i tak czekało prawie cztery lata na oficjalną zgodę, do 1884). Tak więc „Ogrodnik Polski” – obok prywatnej szkoły ogrodniczej (1879–1886), prowadzonej przez botanika prof. Jerzego Aleksandrowicza, oraz działalności społecznej Towarzystwa Ogrodniczego Warszawskiego – stanowiły w owym czasie najważniejsze „instytucje” ogrodnicze w Królestwie (we wszystkie przedsięwzięcia zaangażowani byli redaktorzy i autorzy). Działano niejako w poczuciu konieczności nadrabiania zaległości i „podnoszenia rangi ogrodnictwa w kraju”, ale także „szerzenia zamiłowania do ogrodnictwa”.
Misja „Ogrodnika Polskiego”
Jak wskazuje sam podtytuł – „dwutygodnik poświęcony wszystkim gałęziom ogrodnictwa” – był projektem szeroko zakrojonym i właściwie nie było ogrodniczego i różanego tematu, który nie zostałby w nim poruszony. Choć dominowały zagadnienia pomologiczne, warzywnicze i zieleni miejskiej wśród wielości bieżących spraw wiele miejsca zajmowała też hodowla kwiatów zarówno ogrodowych, jak i pokojowych – czy ogólnie „propaganda zamiłowania do roślin”. I właśnie w tym kontekście warto spojrzeć na publikacje „Ogrodnika Polskiego” dotyczące róż. „Rozbudzić zamiłowanie do roślin wśród ogółu”, „sprzedawać jak najtaniej, uczynić produkta ogrodnicze przystępnymi dla wielu, a tym sposobem wytworzyć liczne zastępy odbiorców” – to idee, które stale powracają, zwłaszcza w wypowiedziach programowych redakcji. Swoją misję redaktorzy rozumieli jako wychowanie prawdziwych miłośników roślin, którzy staliby się właściwymi odbiorcami profesjonalnej produkcji krajowej.
Róże do butonierki
Za ilustrację niech posłużą wielokrotne apele dotyczące noszenia bukiecików przy ubraniu jako wyraz zamiłowania do kwiatów. Była to swoista misja kulturowa: „U nas w ostatnich czasach zamiłowanie do róż nadzwyczaj się rozwinęło, szkoda, że niektórzy krzywo patrzą na noszących róże na piersiach; wielu bojąc się posądzeń o lekkomyślność, nie śmie po prostu wyjść na ulicę przybrani w jakikolwiek kwiatek. Czas wielki pozbyć się dawnych zaśniedziałości, niemających racji bytu” (1885, nr 14) – pisał Józef Kaczyński, autor pierwszej monografii poświęconej różom, jaka ukazała się po polsku (1881).
W propagowaniu takiej mody dochodziły do głosu światowe doświadczenia ogrodników – typowa ówczesna ścieżka zawodowa zakładała praktyki zagraniczne: Jankowski i Szanior ukończyli paryską Szkołę Hodowli Drzew, Władysław Kaczyński praktykował we Francji, Piotr Hoser (syn) w Niemczech, Belgii i Anglii; Walerian Kronenberg w Niemczech, Gustaw Pol w nowoczesnych ogrodach Anglii, Francji i Niemiec. Ten ostatni, świeżo powróciwszy z zagranicy, donosił: „Robotnik angielski lubi ozdabiać się kwiatkiem, a szczególniej w sobotę po tygodniowej pracy; inni, noszą nawet butonierki w tygodniu, lecz jest to już obowiązkowe niemal w niedzielę” (1895, nr 3).
Z radością odnotowywano: „Moda kwiatowa, znacznie z każdym dniem w Warszawie się rozwija, coraz więcej bowiem spotykać można na ulicach ludzi z kwiatami przy odzieży i to nie tylko elegantów, ale także ludzi poważnych, a sądząc po ubraniu, ledwie średniozamożnych” (1884, nr 14) „Na ostatnich balach karnawałowych, nie tylko panie miały jako dodatek do okazałego stroju, wspaniałe bukiety, lecz i mężczyźni też przyozdobili się małymi bukiecikami, wetkniętymi w dziurkę od frakowego guzika. Notujemy to jako pomyślny objaw dla ogrodników”.
Takie zastosowanie kwiatów pozwalało dostrzec ich nowe walory użytkowe – jak ocenił Józef Kaczyński: „Róża Madame Francois Jamain, mała i piękna odmiana, jest najodpowiedniejszą do cięcia i noszenia w dziurkach od guzików w porze zimowej” (1882, nr 19). Na ile udało się wykreować nową modę, trudno ocenić – do historii przeszła nazwa „butonierek fin de siècle” (goździk z listkiem paproci), natomiast wspomnianą odmianę róży znamy dzisiaj już tylko z opisu.
Aby przekonać do nowych praktyk, informowano także o tym, jak spadają ceny kwiatów i upowszechnia się ich sprzedaż. Redakcja i TOW wielokrotnie zabiegały o powstanie targu kwiatowego, którego do końcówki lat 90. Warszawa nie miała. Kibicowano nowo zakładanym kwiaciarniom w mieście, powtarzając, że konkurencja sprzyjać będzie rozwojowi handlu.
Różane nowości
Głód wiedzy o najnowszych osiągnięciach w dziedzinie hodowli róż widać przede wszystkim w rozlicznych „notatach” – krótkich informacjach z prasy zagranicznej (Jankowski wspomina, że oprócz francuskiego i niemieckiego specjalnie do tego celu nauczył się czytać po angielsku i włosku). Trzeba przyznać, że udawało się redakcji w miarę na bieżąco relacjonować zagraniczne doniesienia. Śledzono najnowsze katalogi, wystawy, odnotowywano pojawienie się nowych „ras” róż, przytaczano dostępne statystyki. Początkowo redaktorzy szacowali, że rocznie pojawia się 70–90 nowych odmian. Piotr Hoser syn (1898, nr 4) poprawia podaną przez siebie informację o 4 tys. odmian róż, na 7589, jaką znalazł „Münchner Gartenmagazin” w 1897 r. W 1900 r. według spisu wydanego przez L. Simona i P. Rocheta – „Wynosi ona kolosalną cyfrę 10384!”. Wielości nowych odmian róż wzbudzała jednak pewne ambiwalencje, zdawano sobie sprawę, że wśród nowości „rzecz naturalna mnóstwo niewartych hodowli”. Ciekawym zadaniem byłoby skonfrontowanie odmian znanych z publikacji z dostępną ofertą ówczesnych krajowych producentów.
Niekiedy zachwyty prasy zagranicznej nad nowościami udawało się zweryfikować – tak było w przypadku dzisiaj zupełnie utraconej roży ’William Francis Bennett’. Wywołała ona spore zainteresowanie w zagranicznej prasie w 1886 r., kilkukrotnie przytaczano na łamach „Ogrodnika Polskiego” historię sprzedaży przez Bennetta prawa do róży amerykańskiej właścicielce szkółki – dziwiono się zarówno cenie, jak i samemu mechanizmowi sprzedaży. Kwestie prawne związane z licencjami budziły szczególne zainteresowanie, temat ten poruszył Piotr Hoser syn jako kolejny przejaw wysokiej profesjonalizacji ogrodnictwa dotąd nieobecny na rynku krajowym. Natomiast kiedy udało się redaktorom obejrzeć pierwszy dostępny egzemplarz ’Bennetta’, doszło do zderzenia z rzeczywistością: „Widzieliśmy nareszcie u pana F. Bardeta kwiat tej odmiany, która według opowiadań gazet amerykańskich i niemieckich, ósmy cud świata stanowić miała. Jakże zawiodła oczekiwanie, na jakie straty łatwowiernych naraziła! Jest to roża ciemno-szkarłatna, z zapachem herbatnim, przyjemnym, lecz zaledwie podwójna, a liczne żółte pręciki impertynencko wyglądają ze środka, aby dać świadectwo… fałszowi. Że jej do kolekcji dopuścić nie warto, to jest rzecz jasna!” (1886, nr 16). Szczerość tej wypowiedzi jest nieco rozbrajająca, dotyka jednak kwestii kanonu piękna, jaki ówcześnie przyjmowano („Kwiat róży średniej wielkości, o pięknym pączku, nieco wydłużonym i symetrycznym układzie płatków, jest najpiękniejszym” – pisał Józef Kaczyński o róży ‘Paul Neyron’, OP 1892, nr 4). Gdy rok później Jankowski ponownie wypowiadał się krytycznie na jej temat, starał się znaleźć dla niej odpowiednie zastosowanie: „Może lepsza byłaby do hodowli doniczkowej, bo daje się łatwo pędzić” (1887, nr 9).
W podejściu do nowości widziano wyzwanie praktyczne, przy okazji organizacji wystaw róż stawiano sobie zadanie: „potrzeba stworzenia doboru najpiękniejszych i najlepiej klimatowi naszemu odpowiadających byłoby zadaniem prawdziwa korzyść przynoszącym”. Sama historia wystaw róż organizowanych przez TOW zasługuje na odrębny artykuł, dlatego tutaj poprzestaję na wspomnieniu założeń, jakie towarzyszyły pomysłowi. Podobnie jak w obszarze pomologii – był to czas selekcjonowania odmian i poszukiwania tych odpowiednich lokalnie. Starano się co jakiś czas publikować dobór wzorcowy (ukazał się po pierwszej wystawie), dobory przedrukowywano także za zagraniczną prasą branżową (m.in. „Journal des Roses”, „Deutche Garten-Zeitung” „Bullettino della R. Società Toscana di Orticultura”, „Der Schweizerische Gartenbau”), często jednak z zastrzeżeniem o odmienności naszych uwarunkowań – „upośledzeni pod względem klimatu”.
Spotkanie „lubowników róż”
Do niezwykłego tego zdarzenia doszło 29 czerwca 1884 r. w królewskiej Pomarańczarni, gdzie wspólnie oceniono nowe nabytki. Liczba prezentowanych odmian znacznie wzrosła od czasu pierwszej wystawy (1882) – z 300 do 800 „nomenklatur”, przy czym autor sprawozdania zaznacza, że „chłody i deszcze tegoroczne […] bardzo źle wpłynęły na ich rozwój, tak dalece, że niektórzy mogli przedstawić połowę lub zaledwie trzecią część posiadanych odmian”. Róże pochodziły od ośmiu hodowców: braci Kaczyńskich (30 odmian), z ogrodu Saskiego (pod kierownictwem Szaniora), od Walerego Kronenberga, Jana Wanaska (Łazienki) – „same znane róże, lecz w okazach rzadkiej piękności”, Ulrichów (26), Franciszka Bardeta (15 – „piękna kolekcja”) i z ogrodu Frascati (czyli hr. Branickiego). Zaznaczono, że niewiele było odmian herbatnich – ze względu na późniejszą porę kwitnienia oraz minioną bardzo mokrą zimę, po której wiele róż wyginęło hodowcom.
W zwyczaju było prezentowanie kolekcji roślin i nowości wśród członków na spotkaniach TOW: w 1890 r. „pan W. Diehl wystawił parę doniczek róż w kwiecie”, 30 marca 1892 r. bracia Kaczyńscy zaprezentowali okazy swoich „pędzonych róż”, w 1899 r. Piotr Hoser syn przedstawił „Rosa polyantha «Blanche Rebadel» (karminowa) i «Roi den rouges» (ciemno czerwona), obie odmiany nowe, pięknie zabarwione, wyborne do kwietników”. Ukazała się także relacja z wizyty komisji kwiaciarskiej TOW w zakładzie Urlichów w Górcach, gdzie oglądano „liczne specjalnej konstrukcji budynki do przyspieszania róż” (1891, nr 21).
Z doniesień tych wywnioskować zatem można, że w ówczesnej Warszawie istniało środowisko miłośników i producentów róż, dla których dzięki TOW i „Ogrodnikowi Polskiemu” powstała przestrzeń dla dyskusji o nowościach i wymiany informacji. Z tego środowiska wyszła także inicjatywy: organizowania wystaw różanych i opracowania doboru odmian polecanych do hodowli nad Wisłą.
Małgorzata Kryska Mosur
Tekst jest rozszerzoną wersją artykułu z rocznika PTR i ukaże się w kilku częściach. Stanowi podsumowanie pierwszej części kwerendy “Ogrodnika Polskiego” (do 1905 r.).