Kawa, pieczywo i róże – co je łączy?

Kawa, pieczywo i róże – łączy je zapach, który potrafi przywołać piękne wspomnienia z lat przeszłych. Zapach potrafi przywołać obrazy, wspomnienie ludzi i rzeczy.

Róża ‘Marechal Niel’, tzw. “Marszanilka”, Henri & Giraud Pradel (Francja, 1864), róża historyczna, pnąca herbatnia, noisetta, intensywny, malinowo-herbatni zapach, musi zimować w ogrodzie zimowym lub tunelu foliowym, do kupienia w Rozarium, fot. Rozarium

Pan Tadeusz Kurek Członek Polskiego Towarzystwa Różanego, znany orędownik wspaniałej tradycji róży ‘Marechal Niel’, nieustający w przypominaniu nam wszystkim jej cudownego zapachu, którego obecnie mogą doświadczyć tylko nieliczni, poszukujący wszelkich śladów tej róży w twórczości literackiej i nie tylko, przywołuje takie oto wspomnienie z Marszanilą w tle.

Wspomnienie Tadeusza Fabiańskiego

Tadeusz Fabiański z wykształcenia był polonistą. Podczas I wojny światowej żołnierz Legionów Polskich. W okresie II Rzeczypospolitej był dziennikarzem. W czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii współpracował z Czołówką Teatralną Nr 1 przy Wojsku Polskim. Po wojnie wrócił do Polski w 1948 r i przez pięć lat pracował jako sekretarz redakcji Polskiego Radia Wrocław. Na emeryturze spisał swoje wspomnienia (informacja z Wikipedii), a jednym z nich jest wspomnienie zatytułowane „Marszanielka” o zapachu róży ‘Marechal Niel’ i nie tylko.

róże ‘Marechal Niel’ w ogrodzie Tadeusza Kurka, fot.Ewa Jarmulak

MARSZANIELKA

Śni mi się coś pięknego, wonnego, coś z bajki. Budzę się, wdycham cudowną woń, to Marszanielka. Nie poruszając się, spoglądam przez szparkę oczu na pokój. Babcia rzuciła na stół pęk róż. Perlą się jeszcze na nich krople rosy. Przed chwilą wróciła z ogrodu, gdzie obcinała najpiękniejsze pąki różane, lada chwila mające się rozwinąć, a krzątając się koło krzewów róż gawędziła z nimi, jak z kochanymi dziećmi. Bo też babcia kochała róże jak dzieci, a najmilszą jej staremu sercu była Marszanielka o delikatnych kremowych płatkach, pięknych jak marzenie. Nazywała się właściwie ‘Marechal Niel’, pod taką nazwą figurowała w ilustrowanym bogato, wielkim cenniku ogrodniczym Mauthnera, ale dla babci stała się wkrótce po przyjeździe z mauthnerowskich plantacji i zasadzeniu na rabacie pod południową ścianą domu swojską Marszanielka.
Nalewając wodę do flakonów i rozmieszczając w nich róże zerkała babcia co chwila w moją stronę. Była już pewnie ósma godzina, letnie słońce stało wysoko, a ja jeszcze spałem. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, nie miałem się dokąd śpieszyć, ale dzień taki śliczny, róże pachną jak w bajce, słońce zagląda przez okna… Rozszerzyłem szparki oczu, mocniej wciągnąłem zapach i widocznie poruszyłem się, bo babcia odwróciła się od róż, bystro spojrzała na mnie i pokiwała palcem: „Nie udawaj, nie udawaj, babci nie oszukasz, ty już nie śpisz, zaraz kawusi przyniosę”. Za chwilę, umywszy sobie w kuchni koniec nosa i ręce, siedziałem już w koszulinie przy stole i wraz z babcią piłem „kawusię”.
Babcia, wielka amatorka kawy, korzystała ze sposobności, by karmiąc mnie, po raz drugi tego ranka udelektować się swoim specjałem. A był to specjał naprawdę. Wprawdzie w mojej dziecinnej filiżance o wiele więcej było mleka niż kawy, ale i ja odczuwałem wraz z babcią rozkosz kawową. Babcia miała odziedziczone po matce sekrety przyrządzania tego nektaru tak, że bił z niego wspaniały aromat, którego z niczym nie można porównać. Któż opisze moje zdziwienie, gdy z biegiem czasu dowiedziałem się, że kawa, jaką mi babcia dolewała do mleka, była inną niż ta, którą sama piła, że moją robił ks. Kneip ze słodu. Cóż z tego? Aromat, jaki bił z babcinej filiżanki, tak był silny, że wystarczał dla nas obojga: dla babci i wnuczka. A o to głównie chodziło.

Jeszcze jeden zapach unosił się w pokoju w owe letnie poranki. Szedł z nasmarowanych świeżutkim, domowym masłem kromek rogali. Nigdy już potem nie widywałem tego rodzaju pieczywa. Były to jakby dwudziestokrotnie powiększone rogaliki – jeżeli chodzi o formę, a jeśli chodzi o treść… to był również rodowy sekret babci. Pachnące, słodkie, lekkie jak puch i nie czerstwiejące.
W każdym razie nawet w trzecim dniu po wyjściu z pieca smakowały jak w pierwszym. Może by i w czwartym tak smakowały, gdyby ich żywot tak długo potrwał. Ale nie dochodziło do tego, zanadto były smaczne.
Te trzy zapachy: kawy, pieczywa i róż tworzyły swoisty konglomerat woni, który nadawał indywidualną cechę stołowemu pokojowi. A dominowała w tym koncercie zapachów najmilsza babcinemu, a także i mojemu sercu, delikatna, piękna Marszanielka.

Róża ‘Marechal Niel’, tzw. “Marszanilka”, fot.Ewa Jarmulak

Róża ‘Marechal Niel’, tzw. “Marszanilka”, fot.Ewa Jarmulak

Tadeusz Kurek

Spodobał Ci się ten artykuł?

Udostępnij na Facebook
Udostępnij na Twitter